Nikt
nie potrafi doprowadzać jej do szewskiej pasji tak jak on. Krótko mówiąc - jest
znośny tylko wtedy, gdy trzyma się od niej z daleka. I tu pojawia się problem,
bo na jej nieszczęście będzie bliżej niż kiedykolwiek... Wręcz na wyciągnięcie
ręki. Co za pech!
Shane Campbell od lat doprowadzał Maeve
Winters do szału. Teraz zaś będzie jej współlokatorem! To chyba sen! A w
zasadzie koszmar! Gdyby tylko mogła jakoś temu zaradzić... Niestety, decyzja
zapadła. Wróg wprowadził się do jej domu. I oczywiście okazał się nieznośny –
jakżeby inaczej. Lecz jego zaczepki to nie wszystko. Siedemnastolatka musi
bowiem stawiać czoła docinkom rówieśników i radzić sobie z kompleksami. A gdy
sytuacja zaczyna się komplikować, otrzymuje wsparcie od kogoś, po kim najmniej
się tego spodziewała...
Wredny Shane Campbell... Już w przedszkolu
pokazał jej, na co go stać. Z biegiem lat nic się nie zmieniło. Nadal był
irytujący. Najlepiej byłoby go ignorować, ale to niewykonalne. Musi więc
skoncentrować się na swoim chłopaku, przełknąć fakt, że daleko jej do ideału i zobojętnić
się na krytykę swojego wyglądu.
Z Maeve Winters może utożsamić się nie jedna
nastolatka (i nie tylko), która boryka się z kompleksami i żyje w przekonaniu,
że jest brzydsza i mniej atrakcyjna od innych dziewczyn. Autorka dobrze
przestawia to zagadnienie, wczuwa się w mentalność takiej osoby, która przy
okazji wątpi, czy tak naprawdę może się podobać. Ta tematyka stanowi bardzo
istotną część historii Maeve. Podobnie jak jej znajomość z Shane’em. Patrząc na
nich, powiedziałabym „kto się czubi ten się lubi”, chociaż Maeve z pewnością by
się z tym nie zgodziła. Mogłaby powiedzieć o Shane’ie wiele rzeczy, ale nie to,
że go lubi. Mnie jednak trochę dziwi jej uprzedzenie, ponieważ nie uważam, że
na nie zasłużył. Fakt, nie udało mu się uniknąć kilku... zdarzeń, ale czy na
tej podstawie może go tak oceniać? Nie sądzę. Tu więc pojawia się moje małe
zastrzeżenie wobec siedemnastolatki. A poza tym – wypada całkiem ok.
Jest inteligentny. Jest przystojny. Jest
świetnym futbolistą. I jest mistrzem w... psuciu nerwów Maeve Winters. Uwielbia
ją drażnić. Droczyć. Zaczepiać. A jej reakcje? Są bezcenne, choć nie do końca
takie, na jakie liczył...
Shane to jeden z tych bohaterów, których nie
sposób nie lubić. Jest zabawny, troskliwy. Po prostu – uroczy. Cieszę się, że
właśnie tak wykreowana została jego postać. Że jego chęć przykucia uwagi nie
przyjmuje formy płytkich czy złośliwych zaczepek. Że, niezależnie od
okoliczności, jest przyjacielski. To naprawdę miła odskocznia od tych książkowych
bad boyów, którzy są wulgarni i zmieniają dziewczyny jak rękawiczki. O Shane’ie
można mówić w samych superlatywach. Jedynym (ale małym) mankamentem są te
momenty, kiedy zanadto przejmuje się tym, czy aby jego słowa nie zostaną źle
odebrane przez Maeve. Rozumiem jego motywy, ale było to nieco... przedobrzone.
I to tyle z minusów. Reszta – to same plusy.
Wśród bohaterów drugoplanowych są Eve
(przyjaciółka Maeve – niesamowicie lojalna, zawsze pamiętająca o jej dobru.
Świetna dziewczyna) i Jake (chłopak głównej bohaterki – raczej... nie
zachwycający).
Okładka – może być.
Podsumowując: po pierwsze – uroczy Shane, po drugie – fajna historia, po trzecie –
lekki i przyjemny styl autorki. Dodatkowo za zaletę uważam wyjaśnienie
wszystkich istotnych wątków i dołączenie „Rozdziałów oczami Shan’a”. Z tego też
względu oceniam książkę pozytywnie. Sądzę, że stanowi dobrą propozycję dla
tych, którzy szukają czegoś nieskomplikowanego i optymistycznego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz