29.03.2020

"Nasze wszystkie światła" - Jamie McGuire


Była jego muzą, którą obserwował z zachwytem. Marzył o jej przyjaźni, o jej towarzystwie, lecz nieśmiałość trzymała go z daleka. Pewnego lata w końcu się odważył. Zrobił pierwszy krok, który rozpoczął ich niezwykłą znajomość. Było tak idealnie...aż do tego tragicznego dnia. Wtedy zmieniło się wszystko...skończyło się wszystko. 

  Podczas wakacyjnego pobytu u wujostwa, piętnastoletni Elliott zaprzyjaźnia się z mieszkającą nieopodal Catherine. Nastolatkowie szybko stają się nierozłączni, spędzają ze sobą, każdą wolną chwilę. Niestety, nieubłagalnie zbliża się czas wyjazdu chłopaka. Choć rozłąka jest nieunikniona, piętnastolatek obiecuje, że wróci. Splot zdarzeń sprawia, że znika bez pożegnania w dniu, w którym życie Catherine rozpada się na kawałki. Gdy powraca po dwóch latach, dziewczyna nie chce go widzieć. Elliott zdaje sobie sprawę z jej gniewu, lecz nie poddaje się, ze wszystkich sił pragnąc odzyskać przyjaźń Catherine.

  Dręczenie w szkole, rodzinne problemy to coś, co kładło się cieniem na codzienności Catherine Calhoun. Nic nie mogło się jednak równać z dramatem, któremu od dwóch lat samotnie musiała stawić czoło. Obowiązki szkolne byłyby jeszcze znośne, ale prowadzenie otworzonego przez matkę pensjonatu wyczerpywało ją, zamykało przed zewnętrznym światem. Przed światem, do którego niespodziewanie powrócił Elliott...ukochany przyjaciel, który tak bardzo ją zranił. Teraz już wie, dlaczego zniknął, wie też, że jest jej bliski, jak dawniej. Sytuacja się jednak zmieniła. Konieczność strzeżenia mrocznej tajemnicy pensjonatu sprawia, że Catherine musi pozwolić mu odejść.
Czasem w historii następuje taki zwrot, który diametralnie zmienia postrzeganie bohatera. Tak właśnie jest w przypadku Catherine. Przez większość powieści uważałam tą samotną, zmęczoną i zamkniętą w sobie dziewczynę za odpowiedzialną i niezmiernie pracowitą osobę, która, dla dobra matki, rezygnowała z własnego szczęścia. Takie mniemanie towarzyszyło mi do chwili, kiedy na jaw wyszedł sekret pensjonatu. Wówczas to, co było można określić mianem odpowiedzialności i pracowitości, okazało się jednym wielkim idiotyzmem, egoizmem i ignorancją. Nie wiem, o czym myślała Catherine, decydując się na coś takiego. Wiem, dlaczego to robiła, ale nie mam pojęcia, jakim sposobem mogła być tak krótkowzroczna. I pomyśleć, że dla takiego „obowiązku” uparcie rezygnowała ze wspólnej przyszłości z Elliott’em. Widać, uwielbiała się męczyć. W efekcie, ta mroczna prawda odbiła się negatywnie na mojej opinii o bohaterce i znalazła odzwierciedlenie w obniżonej ocenie książki.

  Była fascynująca, jedyna w swoim rodzaju. Świadomość, że wreszcie ją poznał była bezcenna. O ile dotarcie do tego punktu zajęło długie lata, o tyle utrata cennej przyjaźni nastąpiła w mgnieniu oka. Wbrew jemu. Opuszczenie załamanej Catherine, bez słowa wyjaśnienia, rozdzierało mu serce. Wszystko sprzysięgło się przeciw niemu, lecz on musiał wrócić – przecież to jej obiecywał. Gdy po dwóch latach w końcu spotyka najdroższą przyjaciółkę, wie, że musi odbudować jej zaufanie. Choć z czasem zaczynają się do siebie zbliżać, dziewczyna rozwiewa nadzieje Elliott’a na wspólną przyszłość. Chłopak nie wyobraża sobie jednak bez niej życia. Postanawia więc o nią walczyć.
To właśnie Elliott i jego miłość do Catherine stanowią najciekawszy punkt całej książki. Tym razem, zamiast badboy’a łamiącego tłumy niewieścich serc, mamy nastoletniego Czirokeza, który, mimo młodego wieku, nie szuka płytkich i chwilowych wrażeń, lecz wiernie pielęgnuje głębokie uczucie, które połączyło go z przyjaciółką. Daje się poznać jako uprzejmy, cierpliwy i troskliwy chłopiec, swoim zachowaniem nieustannie potwierdzający to, że Catherine jest dla niego całym światem. On, podobnie jak i ona, nie pochodzi z rodziny pozbawionej problemów. Aby zaś uniknąć błędów ojca, ze wszystkich sił stara się panować nad zdarzającymi się  mu atakami gniewu, które, choć niekiedy dochodzą do głosu, nie zmieniają faktu, że jest naprawdę dobrym i serdecznym chłopakiem. Polubiłam Elliott’a za autentyczność jego miłości, za bezgraniczne oddanie tej, która poruszyła jego serce.

  Wśród bohaterów drugoplanowych, w pierwszej kolejności należy wymienić chyba matkę Catherine. Tak naprawdę życie jej córki, ale również jej rodzący się związek z Elliott’em, kręcą się wokół tej kobiety. Kobiety, która zawsze koncentrowała się na sobie, a mąż i dziecko musieli się do niej dostosować. Tak, miała problemy, i to poważne, ale one nie wzięły się z dnia na dzień. Miała dużo czasu, żeby przynajmniej próbować rozwiązać je we właściwy sposób. Szkoda, że zamiast tego, zawojowała życie najbliższych.
Zupełnym jej przeciwieństwem jest pani Mason, pedagog szkolna, która szczerze chce pomóc Catherine. Bardzo fajna osoba. Ciekawy był też, rozgrywający się w tle, wątek z jej mężem.

Okładka – taka sobie.

Podsumowując: „Nasze wszystkie światła” to opowieść o zwykłym i skomplikowanym życiu, które rozjaśnia niezwykłe uczucie Elliott’a. Choć ta historia mogła być nieco krótsza, czyta się ją na tyle lekko, że przeciągnięcia niektórych kwestii nie uważam za wielki minus. Uznawałam tę książkę za całkiem niezłą (ciekawił mnie również niewielki wątek kryminalny), lecz to pozytywne wrażenie skutecznie przekreślił sekret pensjonatu, a w zasadzie rola, jaką odegrała tu Catherine. Owe wrażenie byłoby znacznie gorsze, gdyby w fabule zabrakło Elliott’a. Jego postać jest jednak na tyle interesująca, że zasługuje na docenienie, stąd też taka, a nie inna ocena powieści (oczywiście obniżona, chociaż bez niego byłaby niższa). Jeśli więc macie za sobą kolejną publikację, w której prym wiódł buntownik otoczony wianuszkiem dziewczyn i szukacie innej, spokojniejszej odsłony bohatera męskiego, dla odmiany nie bawiącego się uczuciami, warto dać szansę historii młodego Czirokeza, choć pomysł z pensjonatem stawia pod znakiem zapytania sens i logikę perypetii Catherine.

 „[...] Był inny – bardziej niż tylko dziwaczny – ale mnie znalazł. I przez chwilę to było bardzo miłe, bo nie czułam się zagubiona [...]”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz