Nigdy
nie sądziła, że jej życie tak bardzo się skomplikuje. Miała być uzdrowicielką,
lecz została obdarowana magią śmierci. Do tego cudem przetrwała brutalną
zasadzkę. I wszystko wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec...
Od dramatycznych wydarzeń w kuźni minęły
niecałe dwa miesiące, a Zoey ciągle przeżywa potworne chwile. Choć chce
zagłuszyć wspomnienia, te nieustannie powracają. Nie dość, że trauma jest dla
nastolatki poważnym obciążeniem, to problemem okazuje się również dystans, jaki
zachowuje wobec niej Dylan. Na domiar złego niepokoją ją również słabe wyniki w
nauce. Kiedy więc ogłoszony zostaje turniej kończący rok szkolny w Akademii
Everfall, Zoey decyduje się wziąć w nim udział. Liczy, że dzięki temu jej
świadectwo zyska dodatkowe punkty, a zarazem polepszą się jej relacje z
Dylanem. I choć domyśla się, że nie będzie to łatwa rozgrywka, nie przypuszcza,
co tak naprawdę ją czeka...
Tak, chce zostawić za sobą przeszłość. Pytanie
tylko, jak zapomnieć o tak potwornej zdradzie. Zoey King nadal trudno pojąć koszmar
sprzed kilku tygodni. A w jej rozterkach zdecydowanie nie pomaga niepewna
relacja z Dylanem. Wydawać by się mogło, że nie jest mu obojętna, ale patrząc
na jego zachowanie – ciężko w to uwierzyć. Szczególnie, gdy uwagę Dylana zdaje
się zaprzątać ktoś inny...
Zoey znalazła się w niełatwej sytuacji. Nie
wie, jak sobie poradzić z chaosem, który zburzył jej spokój. Nawet jeśli odrywa
myśli od wydarzeń z kuźni, to ich miejsce zajmuje niepewność związana z Dylanem.
W efekcie – czuje się zagubiona i trudno się jej dziwić. Niemniej – nie brak
jej hartu ducha. Stara się więc nie pogrążać w beznadziei. Mobilizuje się do
uczestnictwa w turnieju i próbuje zrozumieć, kim tak naprawdę jest dla Dylana.
A oprócz tego? Bardzo poważnie podchodzi do roli banshee. Jest ambitną i
sympatyczną dziewczyną, dobrą przyjaciółką. Negatywnie oceniam jednak jej
lekkomyślność, którą wyraźnie zaobserwujemy w jednym z epizodów. Cóż mogę
jeszcze dodać? Autorka ciekawie ukazała perypetie głównej bohaterki. Co raz
dodawała jej nowe wyzwania, nie było więc miejsca na nudę. Ani dla Zoey, ani
dla mnie.
Jako mentor, dba o to, aby poznała tajniki
magii śmierci. Czuwa też nad jej bezpieczeństwem. I... to wszystko, co może
zaoferować. W jego życiu nie ma miejsca na uczucia. Tego samego nie można
jednak powiedzieć o tajemnicach, które skrywa...
Dylan jest... powściągliwy. Ostrożnie
podchodzi do znajomości z Zoey, choć zdarzenia z poprzedniej części sugerowały,
że udało się jej przedrzeć przez mur obojętności, którym się otoczył. A mimo
to, ku zdziwieniu nastolatki, żniwiarz zachowuje dystans. Jest to nieco
zaskakujące, ale zarazem sprawia, że ich relacja jeszcze bardziej przykuwa
uwagę. Jako że Dylan jest moim ulubieńcem, czekałam na wątki z jego udziałem.
Na szczęście, jest ich więcej niż w pierwszym tomie. Do tego jest fajnie
zaprezentowany, z umiarem, bez przejaskrawiania. Nie jest sztuczny, za to ma w
sobie czar, czym zyskuje dodatkowe punkty. Autorka dobrze poprowadziła historię
Dylana, wyjaśniając też jego sekrety. Mogła jeszcze bardziej rozwinąć tajniki
magii żniwiarza, co byłoby interesujące, ale i bez tego bardzo pozytywnie
postrzegam jego postać.
Wśród bohaterów drugoplanowych są Kenna i
Murphy, przyjaciele Zoey – sympatyczny duet. Pojawia się też Beau. Nie jest już
chłopakiem Zoey, ale i tak chętnie przyglądałam się scenom z jego udziałem.
Okładka – ładna, delikatna. I do tego te
barwione brzegi.
Podsumowując: w tej książce ciągle coś się dzieje. Nie ma rozdziałów pisanych na
siłę, które niczego nie wnoszą. Mona Kasten stworzyła wciągającą fabułę, której
atutem bez wątpienia są bohaterowie (polubiłam Zoey, ale to Dylan najbardziej
wzbudził moją ciekawość). Dodatkowo – rzeczywistość przez nią wykreowana nie
przytłacza mnóstwem wątków i szczegółów. Uważam, że historia miała potencjał i
został on dobrze wykorzystany. Cykl trafia więc do grona moich ulubionych. A
Wam, obydwie odsłony perypetii Dylana i Zoey, oczywiście polecam.
„[…] Coś mnie do niego przyciągało. Nieważne, ile sekretów skrywał, nieważne, jak napięta była atmosfera między nami […]”.
Na Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz