Przeszłość nie daje o
sobie zapomnieć. Poczucie winy przytłacza go, nie pozwala otrząsnąć się z
dramatycznych wspomnień. Nie pozwala myśleć o własnym szczęściu. Po tym, co
zrobił? Jakżeby mógł...?
Andie rozpoczyna studia na wymarzonym uniwersytecie, a co za
tym idzie, pilnie poszukuje pracy. Ku swojej radości, znajduje ją szybko,
dołączając do grona barmanów w jednym z klubów. Nowi współpracownicy okazują
się bardzo sympatyczną grupą. Wyjątkiem jest jednak Cooper, chłopak, który
przykuwa uwagę Andie, lecz, na jej nieszczęście, uparcie odnosi się do niej z
dystansem.
Rozpacz po śmierci mamy, a także problemy finansowe stawiają
pod znakiem zapytania wyjazd Andie Evans na wymarzoną uczelnię. Dziewczyna podejmuje
jednak ryzyko i dołącza do przyjaciółki, tym samym rozpoczynając realizację ich
wspólnego planu na przyszłość. Praca w klubie rozwiązuje wprawdzie jedno z
największych zmartwień, lecz zarazem dostarcza kolejne, tym razem spod znaku
miłosnych rozterek. Wszystko przez Cooper’a, któremu, mimo zachowywanego
dystansu, zdarza się wysyłać Andie sprzeczne sygnały, a tym samym wprowadzać w
jej życie coraz większe zamieszanie.
Andie to nieśmiała dziewczyna z obsesją na punkcie porządku
i skłonnością do przesadyzmu. Te dwie ostatnie cechy czynią z niej dosyć
irytującą postać, bo o ile rozumiem jej „pedantyzm”, o tyle nie lubię
narzucania go innym, podobnie jak przesadnego reagowania, nieadekwatnego do
sytuacji. Całą resztę charakterystyki dwudziestojednolatki stanowią rozważania
nad zachowaniem Cooper’a oraz tym, co oznaczają emocje, które w niej wzbudza.
Najwidoczniej jest jedną z tych bohaterek, które nie rozumieją, na czym polega
zainteresowanie chłopakiem. Choć ten zaprząta jej myśli i tak bardzo przykuwa uwagę
swoją wizualnością, że oczy Andie nie współpracują z jej wolą (bo mimo że chce
oderwać od niego wzrok, nie jest w stanie tego zrobić) i tak przez pewien czas
nie wie, o czym to może świadczyć. Oczywiście, jest ona dobrą osobą stawiającą
czoło trudom życia, niemniej ją samą, a także jej perypetie (łącznie z wątkiem romantycznym)
idealnie określa jedno słowo: nijakość.
Dramatyczne wydarzenia z przeszłości kształtują
teraźniejszość Lane’a Cooper’a. Wpływają na jego wybory. Na jego postawę
względem Andie, dziewczyny, która przywołuje wspomnienia, która wzbudza
zainteresowanie. Lecz pamięć o tym, co było, otrząsa go z marzeń. Sprawia, że
dystans to jedyne, co może jej zaoferować...mimo tych krótkich chwil, gdy
zapomnienie zdawało się być na wyciągnięcie ręki.
Rzadko kiedy trafiam na bohatera, który okazuje się jeszcze
bardziej niezdecydowany niż bohaterka. A tu tak właśnie jest. Andie
zastanawiała się nad swoimi uczuciami, ale nawet jej te rozważania zajęły mniej
czasu niż jemu. Szczerze powiedziawszy, nie rozumiem toku myślenia Cooper’a. Zdarzenie,
od którego nie może się uwolnić, niewątpliwie było dla niego ciosem, ale nie
pojmuję, dlaczego w taki, a nie inny sposób wpływa na jego życie miłosne.
Uzasadnienia Lane’a mnie nie przekonują. A jego balansowanie między opcjami
„muszę zachować dystans”, „to takie trudne, ona jest wyjątkowa”, a „jednak
muszę zachować dystans” jest po prostu nudne i...odrobinę denerwujące. A Cooper
tak samo nijaki jak Andie.
Wśród bohaterów drugoplanowych wyróżnia się Mason (oddany przyjaciel
Cooper’a, bardzo sympatyczny i pomocny chłopak) i June (przyjaciółka Andie, z
którą łączą ją niemal siostrzane relacje. Przyjaźń June zasługuje na uznanie,
czego nie mogę powiedzieć o niektórych jej zachowaniach wobec Mason’a).
Okładka – taka sobie.
Podsumowując:
nieodłączną cechą interesującej książki są emocje, prawdziwe emocje. Niestety,
w „Truly” są one nieobecne, a co gorsza, autorka stara się je na siłę
wywoływać. Tak, wydarzenia z przeszłości Andie i Cooper’a to prawdziwy dramat.
Ava Reed wykorzystuje je jako swego rodzaju fundament, wokół którego skupia
całą fabułę. Problem jednak w tym, że perypetie bohaterów nie są szczególnie
poważne (do tego nudne i pozbawione wyrazu), a mimo to, opisując je, próbuje
stworzyć nieadekwatne do nich napięcie. Skoro zamierzała do tego dążyć, powinna
była wymyślić historię, w której główne postacie robiłyby coś więcej, niż
zastanawiały się nad charakterem swoich uczuć i bawiły się w kotka i myszkę.
Całokształtu nie poprawia również dosyć dziwny styl autorki, który wywołuje
wrażenie, jakby dopiero zaczynała swoją pisarską przygodę. Efekt? „Truly” nie
spełniło moich oczekiwań, tak więc, nie polecam.
Zapowiada się interesująco :) Ja niedawno czytałam "Wszyscy pragnęliśmy miłości" i również polecam sięgnąć po tę piękna i poruszającą opowieść.
OdpowiedzUsuń