Gdy
wszystko się kończy, a ty właśnie wtedy poznajesz kogoś, kto okazuje się być
twoją ostoją, kimś, kto pomaga ci przetrwać...Uważasz, że to przypadek, zbieg
okoliczności, nietypowy splot wydarzeń, czy może jednak przeznaczenie?
Mikayla Jones nigdy nie przypuszczała,
że bal maturalny będzie przywodził jej na myśl tak tragiczne wspomnienia. Cios
zadany przez chłopaka wydawał się bolesny, ale to nic w porównaniu z tym, co
miało nadejść. Gdy na jej drodze po raz pierwszy pojawił się Jake Andrews, nie
sądziła, że ten niezwykle atrakcyjny chłopak odegra tak istotna rolę w jej
życiu. Choć jednak dziewczyna szybko przekonuje się o jego wyjątkowości, nie
czuje się gotowa, aby zaangażować się w prawdziwy związek. Czy osiemnastolatce
uda się zwalczyć demony przeszłości? I czy Jake zechce na nią poczekać?
Mikayla Jones w brutalny sposób
dowiaduje się, jak szczęśliwe życie może lec w gruzach w ciągu kilku chwil.
Dowiaduje się też, że w ciągu kilku chwil można spotkać człowieka, który,
niespodziewanie, okazuje się ostoją, kimś, kto nadaje sens egzystencji. Lecz,
czy to wystarcza, aby w pełni otworzyć przed nim serce i spróbować stworzyć
wspólną przyszłość?
W wielu książkach (o ile nie w
większości) Young/New Adult zazwyczaj można wyodrębnić dwie części. Pierwsza,
to swego rodzaju tło (czyli wydarzenie, jakaś cecha lub trauma bohatera), które
odróżnia fabuły poszczególnych opowieści. Druga zaś to podobieństwa, jakie
między owymi opowieściami możemy wskazać (czyli stosowane przez autorów
schematy). Z takim „kluczem” mamy do czynienia także w „Więcej niż my”. I tak,
w ramach części pierwszej znajdują się dramatyczne zdarzenia, których
doświadcza Mikayla. To, co wiązało się z nimi bezpośrednio oraz początek
relacji nawiązującej się między osiemnastolatką a Jakiem, było całkiem
interesujące. Jednakże wszystko to, co następuje później, kwalifikuje się jako
jeden wielki schemat, kilkakrotnie przez autorkę powtarzany, a to już
interesujące nie jest. W efekcie obserwujemy Mikaylę i Jake’a tworzących jakąś,
bliżej nie określoną, więź (zachowują się jak zazdrosna o siebie para, ale niby
parą nie są), w której wszystko obraca się wokół sfery seksualnej: są sami – myślą
właściwie o jednym. W prawdzie autorka próbuje tu wpleść inne epizody, ale nie
rzucają się one zbytnio w oczy. Choć oboje nie wiedzą, jak się „nazwać”, to
głównie Kayla nie ma pojęcia, czego chce. Ma przedziwną, wręcz śmieszną
mentalność. Rozumiem, musi sobie poradzić z traumą . Dziwne tylko, że od
jednych decyzji ucieka, ale na inne (erotyczne) jakoś sobie pozwala. Dziwne
jest również to, że, po tak wielkiej tragedii, zaskakująco szybko znikają
informacje o jej żalu i smutku. Ponownie natrafiamy tu na pojedyncze wzmianki o
bólu Kayli, ale nikną one na tle jej przyziemnych, nastoletnich wrażeń. Takimi
postawami nie przekonuje mnie do siebie. Tak, została strasznie doświadczona
przez los, zasługuje na współczucie (ogólnie rzecz biorąc, jest dobrą osobą), jednakże
cała reszta w jej wykonaniu wypada mocno średnio.
Jake Andrews jest utalentowanym
basebollistą i marzeniem wielu dziewcząt. Jego marzeniem zaś, zupełnie
niespodziewanie, staje się, przypadkowo poznana przed szkolnym balem, dziewczyna,
która na jego oczach zostaje pozbawiona wszystkiego, co kocha. Gdy całe jej
życie rozpada się na kawałki, to on jest tym, który ciągle trwa przy jej boku.
Wspiera ją i zarazem coraz bardziej dopuszcza do swego serca. Wszystko wskazuje
na to, że nie jest jej obojętny, lecz, czy to wystarczy do tego, aby mógł
marzyć o prawdziwym związku?
Właściwie od pierwszych chwil poznajemy
Jake’a z pozytywnej strony. To dobry, ambitny, taktowny młody mężczyzna, który,
choć cieszy się popularnością, nie zachłystuje się nią, wręcz nie lubi
związanej z nią celebryckiej otoczki. Tym, co uznałabym za jego największą
zaletę jest szczera troska o Kaylę. To nic, że dopiero co ją poznał. To, co w
niej zauważył oraz tragedia, która ją spotkała sprawiło, że nie mógł zachować
się wobec niej obojętnie. Nie można mu niczego zarzucić...do czasu. Jako że
charakterystykę jego postaci i Kayli uważam za podobną, w jego perypetiach
wyróżniłabym również dwa etapy. Do pierwszego, początkowego, gdy wspiera
dziewczynę, nie mam żadnych zastrzeżeń. Choć interesuje go, zachowuje to dla
siebie. Ich relacja ma w sobie coś delikatnego, mimo że ich uczucia się
pogłębiają. Cały ten efekt psuje jednak drugi etap. Zaczyna się typowa burza
hormonów stanowiąca centralny punkt wszystkiego, co następuje w dalszej
kolejności. Dodatkowo, podobnie jak u Mickayli, nie podoba mi się to, że nie
określa, czym jest ich znajomość. Zakładam, że wynika to z ostrożności (nie
chce, aby poczuła się przytłoczona jego uczuciami), nie jest tu też aż tak
uparty jak osiemnastolatka. Choć może wydawać się to zrozumiałe, to sensowność
tej postawy niweluje sfera seksualna. W tym schematycznym wydaniu, Jake już
mnie nie interesuje. Konsekwencją zaś takiej kreacji jego postaci jest moja
neutralna opinia o naszym bohaterze.
Wśród bohaterów drugoplanowych na uwagę
i uznanie zasługuje rodzina Jake’a, która wykazała wielkie zrozumienie dla
Kayli, oferując jej bezinteresowną pomoc. Fajną grupę stanowią też jego
przyjaciele, którzy od razu przyjęli dziewczynę w swoje szeregi. Z postaci
drugiego planu najbardziej ciekawił mnie jednak James, były chłopak Mickayli.
Zasłużył na krytykę, lecz, mimo wszystko, jego relacja względem Micky była
interesująca.
Postać epizodyczna, o której nie sposób
nie wspomnieć, to Megan, przyjaciółka głównej bohaterki, osoba...fatalna, po
prostu fatalna.
Okładka: taka sobie.
Podsumowując: jeśli ktoś
zaczyna przygodę z gatunkiem Young/New Adult, nie wykluczone, że książka
przypadnie mu do gustu. Dla mnie jednak „Więcej niż my” okazało się kolejną,
schematyczną powieścią, którą od niższej oceny ratuje całkiem obiecujący
początek. Autorzy niekiedy zapominają, że nie trzeba tworzyć niesamowicie oryginalnej
fabuły, żeby publikacja zasłużyła na uznanie. Przecież nawet prosta historia,
umiejętnie poprowadzona, potrafi zachwycić. Sfera seksualna zaś może być pewnym
atutem, jeśli dobrze wkomponowuje się w całość. Tutaj, niestety, została
sprowadzona do monotonnie powtarzanego wątku, który ostateczne popsuł pierwsze,
pozytywne wrażenie, jakie wywarła na mnie historia Kaylii i Jake’a. Tak
więc...zdecydowanie bez zachwytu.
„[...] Każdego dnia jest na wyciągnięcie ręki, a jednak nie mogę jej mieć. Być obok osoby, którą się kocha, i nie móc jej kochać to męczarnia [...]”.
Szkoda, że książka Cię nie zachwyciła, chociaż jako fanki Young Adult, szczególnie mnie to nie dziwi, bowiem mam wrażenie, że im więcej powieści w tym gatunku czytam, tym trudniej jest mnie oczarować, a większość historii wydaje mi się do siebie bardzo podobna. ;)
OdpowiedzUsuńByć może druga część cyklu bardziej przypadnie mi do gustu - fabuła brzmi nieźle ;)
UsuńI całkowicie się z Tobą zgadzam w kwestii ogólnego wrażenia o książkach z gatunku Young Adult. Też coraz rzadziej trafiam na powieści, które mają w sobie "to coś". Ciągle jednak wierzę, że jeszcze znajdę coś interesującego ;)
Pozdrawiam,
Ania ze Skarbca Książek