Była jego muzą, którą
obserwował z zachwytem. Marzył o jej przyjaźni, o jej towarzystwie, lecz
nieśmiałość trzymała go z daleka. Pewnego lata w końcu się odważył. Zrobił
pierwszy krok, który rozpoczął ich niezwykłą znajomość. Było tak idealnie...aż
do tego tragicznego dnia. Wtedy zmieniło się wszystko...skończyło się
wszystko.
Podczas wakacyjnego pobytu u wujostwa, piętnastoletni
Elliott zaprzyjaźnia się z mieszkającą nieopodal Catherine. Nastolatkowie
szybko stają się nierozłączni, spędzają ze sobą, każdą wolną chwilę. Niestety,
nieubłagalnie zbliża się czas wyjazdu chłopaka. Choć rozłąka jest nieunikniona,
piętnastolatek obiecuje, że wróci. Splot zdarzeń sprawia, że znika bez
pożegnania w dniu, w którym życie Catherine rozpada się na kawałki. Gdy powraca
po dwóch latach, dziewczyna nie chce go widzieć. Elliott zdaje sobie sprawę z jej
gniewu, lecz nie poddaje się, ze wszystkich sił pragnąc odzyskać przyjaźń
Catherine.
Dręczenie w szkole, rodzinne problemy to coś, co kładło się
cieniem na codzienności Catherine Calhoun. Nic nie mogło się jednak równać z
dramatem, któremu od dwóch lat samotnie musiała stawić czoło. Obowiązki szkolne
byłyby jeszcze znośne, ale prowadzenie otworzonego przez matkę pensjonatu
wyczerpywało ją, zamykało przed zewnętrznym światem. Przed światem, do którego
niespodziewanie powrócił Elliott...ukochany przyjaciel, który tak bardzo ją
zranił. Teraz już wie, dlaczego zniknął, wie też, że jest jej bliski, jak
dawniej. Sytuacja się jednak zmieniła. Konieczność strzeżenia mrocznej tajemnicy
pensjonatu sprawia, że Catherine musi pozwolić mu odejść.
Czasem w historii następuje taki zwrot, który diametralnie
zmienia postrzeganie bohatera. Tak właśnie jest w przypadku Catherine. Przez
większość powieści uważałam tą samotną, zmęczoną i zamkniętą w sobie dziewczynę
za odpowiedzialną i niezmiernie pracowitą osobę, która, dla dobra matki,
rezygnowała z własnego szczęścia. Takie mniemanie towarzyszyło mi do chwili,
kiedy na jaw wyszedł sekret pensjonatu. Wówczas to, co było można określić
mianem odpowiedzialności i pracowitości, okazało się jednym wielkim idiotyzmem,
egoizmem i ignorancją. Nie wiem, o czym myślała Catherine, decydując się na coś
takiego. Wiem, dlaczego to robiła, ale nie mam pojęcia, jakim sposobem mogła
być tak krótkowzroczna. I pomyśleć, że dla takiego „obowiązku” uparcie
rezygnowała ze wspólnej przyszłości z Elliott’em. Widać, uwielbiała się męczyć.
W efekcie, ta mroczna prawda odbiła się negatywnie na mojej opinii o bohaterce
i znalazła odzwierciedlenie w obniżonej ocenie książki.
Była fascynująca, jedyna w swoim rodzaju. Świadomość, że
wreszcie ją poznał była bezcenna. O ile dotarcie do tego punktu zajęło długie
lata, o tyle utrata cennej przyjaźni nastąpiła w mgnieniu oka. Wbrew jemu.
Opuszczenie załamanej Catherine, bez słowa wyjaśnienia, rozdzierało mu serce. Wszystko
sprzysięgło się przeciw niemu, lecz on musiał wrócić – przecież to jej
obiecywał. Gdy po dwóch latach w końcu spotyka najdroższą przyjaciółkę, wie, że
musi odbudować jej zaufanie. Choć z czasem zaczynają się do siebie zbliżać,
dziewczyna rozwiewa nadzieje Elliott’a na wspólną przyszłość. Chłopak nie
wyobraża sobie jednak bez niej życia. Postanawia więc o nią walczyć.
To właśnie Elliott i jego miłość do Catherine stanowią
najciekawszy punkt całej książki. Tym razem, zamiast badboy’a łamiącego tłumy
niewieścich serc, mamy nastoletniego Czirokeza, który, mimo młodego wieku, nie
szuka płytkich i chwilowych wrażeń, lecz wiernie pielęgnuje głębokie uczucie,
które połączyło go z przyjaciółką. Daje się poznać jako uprzejmy, cierpliwy i
troskliwy chłopiec, swoim zachowaniem nieustannie potwierdzający to, że
Catherine jest dla niego całym światem. On, podobnie jak i ona, nie pochodzi z
rodziny pozbawionej problemów. Aby zaś uniknąć błędów ojca, ze wszystkich sił
stara się panować nad zdarzającymi się mu
atakami gniewu, które, choć niekiedy dochodzą do głosu, nie zmieniają faktu, że
jest naprawdę dobrym i serdecznym chłopakiem. Polubiłam Elliott’a za
autentyczność jego miłości, za bezgraniczne oddanie tej, która poruszyła jego
serce.
Wśród bohaterów drugoplanowych, w pierwszej kolejności
należy wymienić chyba matkę Catherine. Tak naprawdę życie jej córki, ale
również jej rodzący się związek z Elliott’em, kręcą się wokół tej kobiety.
Kobiety, która zawsze koncentrowała się na sobie, a mąż i dziecko musieli się
do niej dostosować. Tak, miała problemy, i to poważne, ale one nie wzięły się z
dnia na dzień. Miała dużo czasu, żeby przynajmniej próbować rozwiązać je we
właściwy sposób. Szkoda, że zamiast tego, zawojowała życie najbliższych.
Zupełnym jej przeciwieństwem jest pani Mason, pedagog
szkolna, która szczerze chce pomóc Catherine. Bardzo fajna osoba. Ciekawy był
też, rozgrywający się w tle, wątek z jej mężem.
Okładka – taka sobie.
Podsumowując: „Nasze
wszystkie światła” to opowieść o zwykłym i skomplikowanym życiu, które
rozjaśnia niezwykłe uczucie Elliott’a. Choć ta historia mogła być nieco
krótsza, czyta się ją na tyle lekko, że przeciągnięcia niektórych kwestii nie uważam
za wielki minus. Uznawałam tę książkę za całkiem niezłą (ciekawił mnie również
niewielki wątek kryminalny), lecz to pozytywne wrażenie skutecznie przekreślił
sekret pensjonatu, a w zasadzie rola, jaką odegrała tu Catherine. Owe wrażenie
byłoby znacznie gorsze, gdyby w fabule zabrakło Elliott’a. Jego postać jest
jednak na tyle interesująca, że zasługuje na docenienie, stąd też taka, a nie
inna ocena powieści (oczywiście obniżona, chociaż bez niego byłaby niższa).
Jeśli więc macie za sobą kolejną publikację, w której prym wiódł buntownik
otoczony wianuszkiem dziewczyn i szukacie innej, spokojniejszej odsłony
bohatera męskiego, dla odmiany nie bawiącego się uczuciami, warto dać szansę
historii młodego Czirokeza, choć pomysł z pensjonatem stawia pod znakiem
zapytania sens i logikę perypetii Catherine.
„[...] Był inny – bardziej niż tylko dziwaczny – ale mnie znalazł. I przez chwilę to było bardzo miłe, bo nie czułam się zagubiona [...]”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz