9.09.2019

"Pan. Ukryte insygnia króla elfów" - Sandra Regnier *Finał cyklu!*


Życie to wielka księga wyborów - tych łatwych i tych trudnych. I tych ostatecznych, które jednych czynią zwycięzcami, zaś drugich - przegranymi.

➤  Spoilery z drugiego tomu!

Jeśli Felicity myślała, że elfy (i półelfy) oraz możliwość odbywania podróży w czasie wyczerpują temat rzeczy niezwykłych - myliła się. Skąd jednak miałaby wiedzieć, że, znane dotąd z bajek, smoki również nie są fikcją? Co więcej, ona, jako wybranka, będzie musiała zdecydować, po której z tych dwóch stron stanąć: elfiej, czy smoczej? Komu finalnie pomoże Fay? Kto przetrwa ostateczne starcie, kto zaś straci życie? I w końcu: jaki sekret wiąże się z jej pochodzeniem? I czy ona i Lee naprawdę są sobie przeznaczeni? 

Odnalezienie Lee i bezpieczne sprowadzenie go do domu to niewątpliwy sukces Felicity. Choć nasz duet jeden problem ma za sobą, teraz swoją uwagę będzie musiał skupić na kolejnej misji. Z tego też względu większość wspólnie spędzanego czasu upłynie im na podróżach do przeszłości i poszukiwaniu insygniów Pana, które będą mieć istotny wpływ na przebieg decydującej walki.
Perypetie Felicity z finalnego tomu zdają się mieć dwa główne punkty: jej relację względem Lee i szukanie insygniów. Co do pierwszej kwestii: zdawało się, że poznanie uczuć półelfa (rozmowa w Grocie Fay) ułatwi jej podjęcie decyzji i otworzy na niego serce, lecz wcale nie jest to takie oczywiste. Dziewczyna ciągle utrzymuje pewien dystans, co uważam za dość dziwne i niemądre, szczególnie, że jej upartość wpędza ją w kłopotliwe sytuacje. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że według księgi przepowiedni ich losy są połączone, Fay będzie w końcu musiała opowiedzieć się albo za życiem u boku Leandra, albo z dala od niego. Druga kwestia: odnajdywanie ukrytych insygniów odbywa się podczas podróży w czasie. Te nadprzyrodzone wędrówki są najciekawsze w tym właśnie tomie, w czym duża zasługa Lee. Felicity natomiast niezmiennie okazuje niemałą odwagę, stawiając czoła pojawiającym się problemom.

A cóż jeszcze można powiedzieć o Leandrze? Właściwie, podobnie jak o Fay, wszystko, co stanowi charakterystykę jego osobowości, opisałam już w dwóch poprzednich recenzjach. Lee ciągle pozostaje uroczym, zabawnym półelfem, cierpliwie czekającym na to, aż Fay odwzajemni jego uczucia. Tym razem autorka poświęciła mu więcej uwagi, nie zmniejszając jego obecności do minimum, jak to było w drugiej części.
Felicity i Leander to dwójka fajnych i interesujących bohaterów, którzy na przestrzeni całego cyklu nie utracili niczego ze swoich zalet, pozostali autentyczni i bez trudu zyskali sobie moją sympatię

Wśród postaci drugoplanowych jest jedna, której dalszych losów byłam ciekawa w sposób szczególny. Chodzi o Ciaran'a. Już wcześniej go polubiłam, jednak scena z jego przemianą pod koniec drugiego tomu oraz zainteresowanie Fay, którego można się było u niego dopatrzeć, sprawiły, że to na niego w trzeciej części trylogii czekałam najbardziej. I jakie są moje wrażenia? Niestety, Ciaran rzadko gości na kartach książki, choć każde jego pojawienie się ma swój urok. Żałuję jednak, że autorka obrała taką, a nie inną drogę, tworząc jego historię. Na dodatek, w zakończeniu powieści, nie poświęciła mu więcej miejsca, na co bez wątpienia zasłużył, biorąc pod uwagę jego wcześniejszy udział w fabule.
Elfem, który również pojawia się jedynie chwilowo, ale niezaprzeczalnie ma w sobie coś interesującego, jest Eamon (szkoda, że impuls elektryczny, który wywoływał u niego dotyk Felicity nie został dokładniej wytłumaczony).
I na koniec słowo o matce Fay. Do tej pory nie wzbudzała mojej sympatii, jednak pewne informacje sprawiają, że jej dotychczasowa postawa nabiera innego, pozytywniejszego znaczenia.

Okładka - jak jej poprzedniczki, na swój sposób, podoba mi się.

Podsumowując: tak oto dotarliśmy do końca historii Felicity i Lee. Zapewne, czytając cykle, spotkaliście się z tym, że poszczególne części potrafią znacząco różnic się poziomem. Dobry początek, a dalszy ciąg słabszy, a może na odwrót? Mnie znana jest ta pierwsza opcja, jednak nie tym razem. Trylogia „Pan” jest dobra od początku do końca. Jej zalety to przekonywujący, ciekawi bohaterowie i fabuła umiejętnie łącząca świat ludzki i elfi (ze smoczymi dodatkami). Wyjaśnienie niektórych tajemnic jest wprawdzie nieco skomplikowane, ale zarazem interesujące. Autorce udało się stworzyć oryginalną opowieść, która potrafi zaskakiwać, bawić i smucić. Nie jest więc pustym, nudnym, oklepanym tekstem. Cóż więc mogę jeszcze dodać? Czas spędzony z trylogią był bardzo udany. Wierzę, że i Wam przypadnie ona do gustu. Zdecydowanie polecam.

„[...] Odkąd pojawiłaś się ty, wszystko się zmieniło. Dla mnie wszystko się zmieniło. Widzę każdy twój ruch, potrafię wyczuć twój nastrój z drugiego końca sali. Cały mój świat kręci się już tylko wokół ciebie [...]”.

Zobacz także:
"Pan. Sekretne dziedzictwo króla elfów" - S. Regnier (cykl: "Pan", t. 1)
"Pan. Mroczna przepowiednia króla elfów" - S. Regnier (cykl: "Pan", t. 2)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz