Wiedział,
że ojciec ma wobec niego plany. Nie sądził jednak, że okażą się tak
makabryczne.
Rok temu zaginęła mama Wilhelminy Greene. Jako
że poszukiwania nie przyniosły skutku, niektórzy uznali, że kobieta wyjechała z
miasta. Takiego wyjaśnienia nie przyjmuje jej córka. Wil jest przekonana, że do
zniknięcia matki przyczyniła się rodzina jej najlepszego przyjaciela – Elwooda
Clarke’a. Chłopak nie podziela podejrzeń przyjaciółki. Wiary jej
przypuszczeniom nie daje również policja – w końcu chodzi o Ezekiela Clarke’a,
pastora cieszącego się dobrą opinią. Mimo przeciwności, Wilhelmina nie poddaje
się i uparcie stara się znaleźć dowody potwierdzające winę duchownego.
Niespodziewanie sojusznikiem dziewczyny staje się Elwood – nastolatek w końcu dostrzega
mroczną naturę swojego ojca, który okazuje się głową sekty...
Świat Wil Greene legł w gruzach, ale i tak
chce dowiedzieć się, w jakich okolicznościach zaginęła jej matka. Nie ważne co
sądzą inni – Wilhelmina wie, że rodzina Clarke’ów ma coś na sumieniu.
Świadomość, że są to bliscy Elwooda, jest trudna do zaakceptowania. Jeszcze
gorszy jest jednak fakt, że przyjaciel, zamiast stanąć po jej stronie,
opowiedział się za niewinnością rodziców.
Perypetie Wil, która daje się poznać jako
uparta i silna dziewczyna, skupiają się na prowadzonym przez nią „śledztwie”
oraz współpracy z Elwoodem. Nastolatka, mimo ogromnej urazy i żalu, jakie czuje
wobec dawnego przyjaciela, decyduje się na to, aby wspólnie odkryli sekrety
pastora oraz kościoła „Ogród Adama”. To właśnie przyjaźń tej dwójki jest
najciekawszą częścią fabuły. Ich relacja, ta z przeszłości i teraźniejszości,
wypada przekonująco. Są w nią wplecione nadprzyrodzone elementy, ale je akurat
traktuję dosyć neutralnie. Bardziej ciekawiło mnie, jak się na nowo
porozumieją, i jak wybrną z sytuacji, która przerosła ich wyobrażenia.
Podczas, gdy jego rówieśnicy zastanawiają się,
na jaką imprezę pójść i jakie studia wybrać, on wie, że będzie musiał
zrezygnować z marzeń i prawdziwego życia. Elwood Clarke nie musi dokonywać
żadnego wyboru – ten został dokonany za niego. Może więc jedynie pogodzić się z
losem i pójść w ślady ojca. I zostać kaznodzieją. Lecz kiedy w swej
nieświadomości zakłada, że właśnie takie „dziedzictwo” mieli na myśli rodzice, członkowie
sekty odliczają dni do wypełnienia jego... przeznaczenia.
Elwood to przykładny syn, żyjący według zasad
chłopak, miłośnik motyli i, do niedawna, najlepszy przyjaciel Wil. To skromny i
kulturalny młodzieniec, który zamiast cieszyć się życiem, czuje się
przytłoczony ciężarem egzystencji, jaką stworzył dla niego ojciec (choć matka
lepsza nie była). Historia Elwooda rozwija się wokół dwóch tematów –
wspomnianej relacji z Wil oraz roli, jaką ma odegrać w planach snutych przez
sektę. Jak już zaznaczyłam – podobała mi się więź tej dwójki. Szkoda, że tak
samo nie spodobał mi się wątek nadprzyrodzony. Sama tematyka, którą porusza,
nie jest w prawdzie tendencyjna, ale akurat dla mnie nie była szczególnie
interesująca. Przeklęty las nie robił większego wrażenia, sekrety Ogrodu Adama –
podobnie. W przeznaczeniu Elwooda oburzająca była postawa rodziców, natomiast
aspekt paranormalny nie wywoływał we mnie większych emocji. To ta część
opowieści, która skupiła się na jego przyjaźni z Wil tak naprawdę przykuła moją
uwagę. Była autentyczna, można by powiedzieć, że na swój sposób słodko-gorzka,
choć tej słodyczy należałoby dopatrywać się w przeszłości, kiedy razem spędzali
czas i cieszyli się swoim towarzystwem. Teraźniejszość zaś niesie ze sobą
gorycz i żal, ale wspólna walka ze złem daje im okazję do ponownego przyjrzenia
się utraconej więzi. Sam Elwood zaś jest osobą, którą można polubić. Jest po
prostu prawym i dobrym człowiekiem.
Wśród bohaterów drugoplanowych są Veronica,
Lucas i Kevin – przyjaciele Wil i Elwooda. To ludzie, którzy stanowią istotny
atut książki. Wszystko przez ich lojalność wobec przyjaźni. Ważną choć niestety
negatywną postacią jest pastor. O nim, w odróżnieniu od jego syna, nie można
powiedzieć nic pozytywnego (to samo tyczy się matki Elwooda, choć jej osoba
jest mniej wyeksponowana).
Okładka – taka sobie. Oryginalna była ładniejsza.
Podsumowując: nie jestem fanką książek poruszających temat sekt, niemniej opis „Gnijącego
miasteczka” był na tyle obiecujący, że zdecydowałam się sprawdzić, co takiego
dla czytelników przygotowała autorka. Na pewno spotkamy tu fajnych bohaterów.
Mam na myśli główny duet (i jego historię), ale także jego grupę przyjaciół – ci
ujęli mnie swoim oddaniem. Jeśli lubicie bardzo subtelne wątki romantyczne, to
tu taki znajdziecie. Kolejna kwestia – rozwój fabuły. Powiedziałabym, że od
pewnego momentu jest dosyć szybki. Elwood poznaje prawdę i na bieg następnych
zdarzeń nie trzeba za bardzo czekać. W pierwszej chwili miałam względem tego
małą obiekcję, ale tylko na początku. Później było już ok. Plusem tego z
pewnością jest fakt, że Skyla Arndt nie przeciąga opowieści. Zaletą jest też
jej styl, który sprawia, że książkę dobrze się czyta. Największym minusem
pozostała jednak ta nieszczęsna sekta. Wątek paranormalny również nie zachwyca.
No i zakończenie – mogłoby być inne. Lecz, mimo tych ostatnich zastrzeżeń,
powieść nie była zła. Nie męczyła, nie dłużyła się, miała kilka atutów. Wypadła
więc całkiem poprawnie.
„[…] Prawda zaczęła mnie dobijać. Nie miałem jeszcze pełnego obrazu zdarzeń, ale to, czego do tej pory się dowiedzieliśmy, mroziło krew w żyłach […]”.
Na Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz