Kilkaset lat temu
mroczne istoty, siejące postrach wśród ludzi, zostały poskromione przez Sarę,
protoplastkę rodu Goode. Zapewniony przez nią spokój utrzymywał się przez
kolejne pokolenia. Teraz niebezpieczeństwo powróciło, lecz tym razem do walki z
nim będą musiały stanąć nastoletnie potomkinie czarownicy.
Dla Hunter i Mercy Goode szesnaste urodziny miały być
startem w nową, magiczną rzeczywistość. Kiedy jednak w trakcie rytuału dochodzi
do tragedii, dotychczasowy świat bliźniaczek zmienia się bezpowrotnie. Siostry
nie tylko zmuszone zostają do stawienia czoła druzgocącej stracie, ale i
ponownego zabezpieczenia bram chroniących społeczeństwo przed śmiercionośnymi
kreaturami. Nastolatki nie mają czasu do stracenia...zwłaszcza, że w mieście
dochodzi do makabrycznych morderstw.
Tak identyczne z wyglądu, tak różne z charakteru. Poważna i
zamknięta w sobie Hunter oraz zwariowana i bezproblemowa Mercy to nierozłączne
bliźniaczki. I czarownice, nagle rzucone na głębiny nadprzyrodzonego świata.
Choć nie brak im magicznego talentu, niespodziewanie otrzymane zadanie wymaga
od nich samodzielnego rozwiązania poważnego problemu. Dziewczyny muszą bowiem
odkryć, co takiego zburzyło dotychczasowy porządek i w jaki sposób należy
przywrócić utracone bezpieczeństwo.
Główne bohaterki są takie same jak cała książka. Papierowe i
mdłe. Autorki starały się stworzyć obraz dwóch szesnastoletnich czarownic, które,
oprócz magicznych zdolności, muszą radzić sobie ze zwykłymi, przyziemnymi
rozterkami (brak akceptacji, miłosne zawirowania), tyle tylko, że z tej próby
niewiele wynikło. Odnoszę wrażenie, jakby panie wrzuciły swoje pomysły do
worka, wstrząsnęły nim i proszę. Pierwszoplanowe postacie (i fabuła) gotowe.
Otóż, nie. To nie przemawiające do czytelnika bohaterki, tylko dwie pozbawione
wyrazu, przypadkowo wykreowane dziewczyny (tak samo zresztą jak niby-wątek
miłosny Mercy i Kirk’a. Choć romans uważam za najważniejszy punkt w każdej
historii, tak tu nie mam pojęcia, po co został stworzony). Podobnie prezentuje
się wątek fantastyczny – sama koncepcja (czarownice, bramy do innych światów)
przeciętna, a wykonanie – byle jakie.
Wśród bohaterów drugoplanowych mamy Xenę (pewnie,
przynajmniej częściowo, miała być zabawna. Była, odrobinę), Kirk’a (chłopaka
Mercy – nijakiego i płytkiego, choć, zgodnie z tekstem, niezwykle przystojnego)
oraz Emily i Jax’a (neutralnych przyjaciół bliźniaczek).
Okładka – może być.
Podsumowując:
napis na okładce głosi „Autorki bestsellerów #1 na listach NYT”. „Spells
Trouble. Wiedźmi czar” jest pierwszą przeczytaną przeze mnie powieścią
autorstwa Phyllis Christine Cast i Kristin Cast, ale z pewnością nie tak
wyobrażałam sobie książkę bestsellerowych pisarek. To dziwna, mało interesująca
i niedopracowana historia z drętwymi, a niekiedy bezsensownymi, dialogami (treściowo
najlepiej wypada jedynie wątek z szeryfem) i nudnymi bohaterami. Jak więc nie
trudno się domyślić, nie zamierzam sięgać po kontynuację perypetii Hunter i
Mercy, a pierwszego tomu cyklu „Siostry z Salem” nie polecam.
„[…] A jeśli bramy słabną, pojawią się istoty…złe, nikczemne stwory, które będą chciały umknąć przed karą. Kiedy dostaną się do waszego świata, siać będą zniszczenie, śmierć i chaos […]”.
Na Instagramie
Dam szansę tej książce, w przyszłości :).
OdpowiedzUsuńŻyczę miłej lektury :)
UsuńPozdrawiam,
Ania ze Skarbca Książek