Caball
Hollow znane jest z legendy o człowieku-ćmie. Dla jednych to zwykła, lokalna
opowieść. Inni – chcą sprawdzić, czy tajemnicza postać istnieje naprawdę.
Wydaje się to całkiem łatwe. Wystarczy trzykrotnie wymówić jej imię...
Dla Tilii James ubiegłoroczny Festiwal Ciem
okazał się prawdziwym koszmarem. To właśnie wtedy zaginęła. Nie pamięta niczego
z tamtej nocy, a i tak dręczą ją koszmary, zaś widok lasu wywołuje przerażenie.
Gdy miasteczkiem wstrząsa informacja o śmierci jednej z nastolatek, Tilia
postanawia dowiedzieć się, kto jest mordercą, zwłaszcza, że między zabójstwem a
jej zaginięciem wydaje się istnieć jakiś związek. Przed nią niełatwe i
niebezpieczne zadanie, ale w jego rozwikłaniu może liczyć na nadprzyrodzone zdolności,
którymi dysponują kobiety z rodziny James.
Tilia potrafi wyczuwać smak ludzkich emocji.
Poza najbliższymi, nikt o tym nie wie. I najlepiej, aby tak pozostało.
Dziewczyna chce zachować pozory normalności, choć widzi, z jaką nieufnością
część mieszkańców traktuje jej rodzinę. Lecz to nie jedyne jej zmartwienie. Ma
przecież za sobą rozstanie z Colem i zaginięcie, po którym pozostała dziura w
pamięci, na rozwiązanie czeka zaś sprawa morderstwa. I bliższe przyjrzenie się
legendzie o człowieku-ćmie.
Historia Tilii koncentruje się na
teraźniejszych wydarzeniach, ale w między czasie pojawiają się wzmianki o
feralnej nocy sprzed roku. Mimo posiadanych zdolności, bohaterka daje się
poznać jako zwyczajna osoba. Choć centralnym punktem jej perypetii jest
śledztwo, istotne znaczenie ma znajomość z byłym chłopakiem. To interesujący
wątek (co jest zasługą Cole’a) – szkoda więc, że nie został bardziej rozbudowany.
Bardzo wyraźnie zaakcentowano aspekt rodzinny. Jako że panie z rodu James mogą
pochwalić się nietypowymi talentami, w powieści częstymi bywalcami są babcia,
mama, a przede wszystkim siostry Tilii. Cóż jeszcze mogę dodać? Tilia jest
sympatyczną postacią, której tak naprawdę trudno cokolwiek zarzucić.
Oczywiście, zdarza się jej popełnić błąd, ale to tyle. Nie jest irytująca czy
infantylna. Krótko mówiąc – nie mam zastrzeżeń.
A na drugim planie jest m.in. Cole Spencer. To
jego polubiłam najbardziej. Zaciekawił mnie od pierwszej chwili, w której się
pojawił. I nie dlatego, że zrobił coś nadzwyczajnego. Nie. Po prostu miał w
sobie coś autentycznego. W ogóle podobał mi się wątek z jego udziałem. Tak jak
wspomniałam, autorka mogła znacznie bardziej wyeksponować rolę Cole’a. Zarówno
jego historia jak i całokształt postaci stanowią ogromną zaletę książki. Poza
nim należy wymienić również siostry Tilii – Rose, Iris i Aster (właśnie Aster
będzie poświęcony drugi tom cyklu). To fajne dziewczyny, które, tak jak główna
bohaterka, mogą pochwalić się nadprzyrodzonymi umiejętnościami (choć talent
każdej z nich dotyczy innego aspektu).
Okładka – delikatna. Całkiem ładna.
Podsumowując: przekonujący bohaterowie, ciekawa fabuła łącząca wątek kryminalny z
paranormalnym i do tego subtelny wątek romantyczny to najważniejsze plusy
książki. „Gdzie słychać szepty” to opowieść, która wzbudza zainteresowanie, ale
nie przytłacza natłokiem skomplikowanych, magicznych treści. To naprawdę dobry
wybór na mile spędzony czas. Polecam.
[…] Uważaj, komu ufasz. Niektórzy pozorni przyjaciele mogą okazać się potężnymi wrogami, jednak niespodziewani sprzymierzeńcy będą cię strzec […]”.
Na Instagramie
Bardzo ciekawy wpis :) Piszesz tak, że chce się czytać. Ja też bloguje, zapraszam na mój lifestyle :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za miłe słowa. Na pewno odwiedzę Twoją stronkę.
UsuńPozdrawiam,
Ania ze Skarbca Książek