Nieszczęścia chodzą
parami? A może nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło? Wkrótce się
przekona, czy zdrada, przypadek i ukryte zamiary, mogą być początkiem czegoś
nowego. Romantycznego.
Megan Vandemeer, dowiedziawszy się o romansie narzeczonego,
zrywa zaręczyny, lecz nie zawiadamia o tym fakcie matki, która, nie
podejrzewając niczego, kontynuuje przygotowania kosztownego przyjęcia
weselnego. Na kilka dni przed planowanym ślubem, dwudziestodziewięciolatka
wraca do rodzinnego domu, aby poinformować wszystkich o zerwanych zaręczynach.
Splot zdarzeń sprawia jednak, że najbliżsi błędnie uznają podróżującego z nią
Josh’a McMillan’a za jej narzeczonego. Gdy nowo poznany mężczyzna oferuje jej
pomoc w stawieniu czoła rodzinie, Megan, mimo wątpliwości, zgadza się. I choć
dziwi ją zachowanie Josh’a, nie zdaje sobie sprawy z jego prawdziwych motywów.
Tak, powinna była przyznać się. Powiedzieć, że jej
narzeczeństwo to przeszłość. Lecz świadomość poniesionych przez rodziców
kosztów weselnych, skutecznie zamykała jej usta. A teraz jedzie na swój własny
ślub będący jedną wielką fikcją. Konieczność wyjawienia prawdy paraliżuje ją,
niemniej wie, że to nieuniknione. Plany Megan krzyżuje jednak Josh swoją
propozycją wcielenia się w rolę narzeczonego. I choć z jednej strony chciałaby
zakończyć tę farsę, świadomość ich rozstania zaczyna ją coraz bardziej
przytłaczać.
Jako że centralnym punktem perypetii Megan jest jej ślub, a
właściwie konieczność jego odwołania, nasuwa się pytanie, o czym myślała,
decydując się na utrzymanie w tajemnicy wiadomości o zakończeniu swojego
związku. Jej tok rozumowania jest zadziwiający – milczała, bo przytłaczały ją
straty finansowe poniesione przez rodziców, tyle tylko, że swoim milczeniem naraziła
ich na jeszcze większe, bezsensowne koszty. Cóż za logika. Nie lepiej wypada
też rozwijający się w ekspresowym tempie (bo w ciągu czterech dni) wątek
romantyczny. Jest sztuczny, wykreowany na siłę, podobnie jak powód ukrywania
zerwanych zaręczyn. Na tym tle sama Megan wypada tak samo nijako. Po prostu
kolejna papierowa postać.
Josh McMillan wiedział, że uzyskanie patentu jest ostatnią
szansą na przetrwanie rodzinnej firmy. Wydawało się, że upragniony ratunek jest
w zasięgu ręki...do chwili, w której okazało się, że ktoś go ubiegł i
przywłaszczył sobie jego wynalazek. Mimo beznadziei całej sytuacji, inżynier
nie poddaje się. Zamierza znaleźć winnego. Musi się jednak spieszyć. Na
zdemaskowanie złodzieja ma tylko kilka dni.
Josh to przykład pozytywnego bohatera pozbawionego
jakiegokolwiek wyrazu. Jest dobry, troskliwy, pracowity, ale przede wszystkim,
tak jak jego przypadkowa narzeczona, jest nijaki. Nie ma w nim nic, czym
przyciągał by uwagę. Wątek romantyczny z jego udziałem jest niesamowicie
drętwy. W ogóle nie przekonało mnie jego zainteresowanie Megan (i vice versa).
Uff...brak słów. Dawno nie trafiłam na tak sztuczną parę. Cóż, nie będę za nimi
tęskniła.
Bohaterowie drugoplanowi to przede wszystkim matka Megan
(autorytarna kobieta, która nie widzi niczego poza własnymi zachciankami),
babcia panny młodej (zasadniczo sympatyczna staruszka, jednak jej zamiłowanie
do nudyzmu...nie przypadło mi do gustu) i przyjaciółki Megan – cyniczna Blair i
spontaniczna Libby (obydwie postrzegam raczej neutralnie, choć postawa
prezentowana przez Blair była nieco drażniąca).
Okładka – nic szczególnego.
Podsumowując:
choć tematycznie „Przypadkowego narzeczonego” można uznać za komedię
romantyczną, w rzeczywistości zarówno humor jak i romantyzm są tak sztuczne,
że, poza znudzeniem, nie wywołują żadnych wrażeń. W podziękowaniach Denise
Grover Swank wspomina o pierwszym wrażeniu, jakie tekst wywołał na redaktorce.
Jej opinia (pokrywająca się zresztą z odczuciami twórczyni) – „z tej mąki
chleba nie będzie”. I mimo że autorka starała się poprawić treść, ja
niezmiennie uważam, że z tej mąki chleba faktycznie nie było. Zamiast
interesującej opowieści, otrzymałam nudną, naciąganą, przegadaną historię,
nijakich bohaterów i drętwe dialogi. Krótko mówiąc – było nieciekawie, tak
więc, nie polecam.
„[…] – To tylko jedno wielkie nieporozumienie.– Nieporozumienie?! Nieporozumienie jest wtedy, gdy zamówisz frytki, a dostaniesz krążki cebulowe. A nie wtedy, kiedy rodzice myślą, że jakiś nieznajomy poślubi ich córkę. My mamy do czynienia z katastrofą […]”.
Na Instagramie
Nasunęło mi się skojarzenie z filmem "Narzeczony mimo woli" (2009), który z kolei, jak dla mnie, jest świetną komedią romantyczną. ;)
OdpowiedzUsuńTak, fabuła jest podobna. Mnie tematyka przypomina jeszcze film "Pretty Man, czyli chłopak do wynajęcia" - bardzo fajna komedia romantyczna ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ania ze Skarbca Książek