Królestwo
wampirów to ostatnie miejsce, do którego chciałaby trafić. A jednak, dla dobra
swojego ludu, jest gotowa na ten szaleńczy krok.
Aby uniknąć przelewu krwi poddanych, władca
Lary podejmuje decyzję o poddaniu się Adrianowi Aleksandrowi Vasilievowi,
Krwawemu Królowi. Ku zaskoczeniu wszystkich, temu wzbudzającemu postrach
wampirowi sama kapitulacja nie wystarcza. Stawia więc warunek – chce poślubić
córkę władcy, księżniczkę Isolde. Kobieta zgadza się na propozycję wierząc, że
nadarzy się okazja, aby zabić Adriana. Nie przypuszcza jednak w jak
skomplikowaną relację się wikła. I jak skrywane przez męża tajemnice wstrząsną
jej światem.
Małżeństwo? To nie dla księżniczki Isolde. Nie
obchodzi jej opinia innych. Chce być wolna. A królestwem planuje rządzić sama.
Tak przynajmniej było do chwili, kiedy zrozumiała, że gwarancją pokoju jest
ślub z przywódcą wampirów. Potworem, który z niewiadomych przyczyn wzbudza w
niej zadziwiające i zakazane emocje.
Niestety, Isolde nie zyskała mojej sympatii.
To bohaterka, która pokazuje jaka jest niezależna i silna, ale więcej w tym
szpanu niż autentyzmu. Do tego nie rzadko jej zachowanie, a zwłaszcza sposób
wysławiania się, zakrawa na arogancję i grubiaństwo. Znudziło mnie też jej
seksualne nakręcenie – Isolde co raz zalewał żar i zastanawiała się jak to
będzie, kiedy jej znienawidzony mąż... Wiadomo. A choć za zaletę można by uznać
fakt, że dwudziestosześciolatka swoim przeciwnikom nie daje się za bardzo
osaczyć i ma na względzie los niewinnych, jej charakter (pod koniec nieco...
spokojniejszy) był zbyt problematyczny, wręcz nieprzyjemny, abym mogła ją
polubić.
Kapitulacja Lary okazała się zaskakująco...
korzystna. Pomyśleć, że jego przyszła małżonka nawet nie przypuszcza, dlaczego
tak nagle zażądał ślubu. Przecież go nie zna i gardzi nim. A on? Po tylu latach
w końcu dostał to, czego chciał.
Biorąc pod uwagę opinię jaką „cieszył się”
Krwawy Król, wyobrażałam go sobie nieco inaczej. Jak na okrutną postać, Adrian
Aleksandr Vasiliev jest bowiem... troskliwy. I, zasadniczo, sprawiedliwy. Skoro
natomiast autorka obdarzyła go takim nazwiskiem, mogła jego historii nadać
bardziej wschodni klimat (czego tu raczej się nie dostrzega). Niemniej, władca
wampirów to największy atut książki. Choć nie jest typem bohatera, który
fascynuje i na długo zapada w pamięć, jest ujmujący, a jego charakter stanowi
miłą odmianę w porównaniu ze średnio przyjemną Isolde.
Wśród bohaterów drugoplanowych nikt nie
wyróżnia się niczym istotnym. Nie rozumiem jedynie dziwnego pomysłu na postać
króla Henriego, ojca Isolde.
Okładka – może być. Przypomina okładkę „Krew i
popiół” J. Armentrouth, ale wizualnie, prezentuje się słabiej.
Podsumowując: po raz kolejny opis książki wydawał się zachęcający, ale treść wypadła
średnio. Fabuła nie była szczególnie interesująca, jednak to główna bohaterka okazała
się największym minusem. Sytuację uratował w znacznej mierze król Adrian –
przynajmniej na tyle, żebym dotrwała do końca tej opowieści. Lecz nawet jego
postać nie zdołała zachęcić mnie do poznania dalszych losów jego i Istolde – w
efekcie więc swoją przygodę z cyklem kończę na pierwszym tomie.
„[…] Chciałam spaść i widziałam po głodnym wyrazie w oczach Adriana, że on jest gotowy mnie złapać […]”.
Na Instagramie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz