6.12.2022

"Król wojny i krwi" - Scarlett St. Clair

 
Królestwo wampirów to ostatnie miejsce, do którego chciałaby trafić. A jednak, dla dobra swojego ludu, jest gotowa na ten szaleńczy krok.
 
  Aby uniknąć przelewu krwi poddanych, władca Lary podejmuje decyzję o poddaniu się Adrianowi Aleksandrowi Vasilievowi, Krwawemu Królowi. Ku zaskoczeniu wszystkich, temu wzbudzającemu postrach wampirowi sama kapitulacja nie wystarcza. Stawia więc warunek – chce poślubić córkę władcy, księżniczkę Isolde. Kobieta zgadza się na propozycję wierząc, że nadarzy się okazja, aby zabić Adriana. Nie przypuszcza jednak w jak skomplikowaną relację się wikła. I jak skrywane przez męża tajemnice wstrząsną jej światem.

  Małżeństwo? To nie dla księżniczki Isolde. Nie obchodzi jej opinia innych. Chce być wolna. A królestwem planuje rządzić sama. Tak przynajmniej było do chwili, kiedy zrozumiała, że gwarancją pokoju jest ślub z przywódcą wampirów. Potworem, który z niewiadomych przyczyn wzbudza w niej zadziwiające i zakazane emocje.
Niestety, Isolde nie zyskała mojej sympatii. To bohaterka, która pokazuje jaka jest niezależna i silna, ale więcej w tym szpanu niż autentyzmu. Do tego nie rzadko jej zachowanie, a zwłaszcza sposób wysławiania się, zakrawa na arogancję i grubiaństwo. Znudziło mnie też jej seksualne nakręcenie – Isolde co raz zalewał żar i zastanawiała się jak to będzie, kiedy jej znienawidzony mąż... Wiadomo. A choć za zaletę można by uznać fakt, że dwudziestosześciolatka swoim przeciwnikom nie daje się za bardzo osaczyć i ma na względzie los niewinnych, jej charakter (pod koniec nieco... spokojniejszy) był zbyt problematyczny, wręcz nieprzyjemny, abym mogła ją polubić.
 
  Kapitulacja Lary okazała się zaskakująco... korzystna. Pomyśleć, że jego przyszła małżonka nawet nie przypuszcza, dlaczego tak nagle zażądał ślubu. Przecież go nie zna i gardzi nim. A on? Po tylu latach w końcu dostał to, czego chciał.
Biorąc pod uwagę opinię jaką „cieszył się” Krwawy Król, wyobrażałam go sobie nieco inaczej. Jak na okrutną postać, Adrian Aleksandr Vasiliev jest bowiem... troskliwy. I, zasadniczo, sprawiedliwy. Skoro natomiast autorka obdarzyła go takim nazwiskiem, mogła jego historii nadać bardziej wschodni klimat (czego tu raczej się nie dostrzega). Niemniej, władca wampirów to największy atut książki. Choć nie jest typem bohatera, który fascynuje i na długo zapada w pamięć, jest ujmujący, a jego charakter stanowi miłą odmianę w porównaniu ze średnio przyjemną Isolde.
 
  Wśród bohaterów drugoplanowych nikt nie wyróżnia się niczym istotnym. Nie rozumiem jedynie dziwnego pomysłu na postać króla Henriego, ojca Isolde.
 
Okładka – może być. Przypomina okładkę „Krew i popiół” J. Armentrouth, ale wizualnie, prezentuje się słabiej.
 
Podsumowując: po raz kolejny opis książki wydawał się zachęcający, ale treść wypadła średnio. Fabuła nie była szczególnie interesująca, jednak to główna bohaterka okazała się największym minusem. Sytuację uratował w znacznej mierze król Adrian – przynajmniej na tyle, żebym dotrwała do końca tej opowieści. Lecz nawet jego postać nie zdołała zachęcić mnie do poznania dalszych losów jego i Istolde – w efekcie więc swoją przygodę z cyklem kończę na pierwszym tomie.
 

„[…] Chciałam spaść i widziałam po głodnym wyrazie w oczach Adriana, że on jest gotowy mnie złapać […]”.


Na Instagramie 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz