23.09.2018

"Miłość, która przełamała świat" - Emily Henry


Odnalezienie prawdziwej miłości to ogromne szczęście, świadomość, że w każdej chwili można ją utracić, to bezdenny koszmar. Chwila rozstania, które zbliża się nieubłaganie, przeraża. Podobnie jak bezsilność.

Natalie Cleary to z pozoru zwyczajna nastolatka. Mało kto jednak wie, że dziewczyna miewa przedziwne halucynacje, widzi miejsca i ludzi, których, poza nią, nikt nie dostrzega. Pewnego dnia poznaje Beau Wilkes' a. Chłopak bardzo szybko przykuwa jej uwagę, sprawia, że osiemnastolatka dobrze czuje się w jego towarzystwie. Zdawać by się mogło, że ich znajomość zmierza w dobrym kierunku. Tak byłoby w normalnym świecie, jednak w świecie Natalie i Beau rzeczywistość okazuje się bardziej bezwzględna. Rozpoczyna się więc wyścig z czasem, w trakcie którego nastolatkowie próbują ocalić swój związek. Co takiego zagraża ich szczęściu? Czy istnieje jakakolwiek szansa na przeciwstawienie się okrutnemu biegowi wydarzeń?
Natalie Cleary wychowywała się w kochającej rodzinie i choć nie brakowało jej rodzinnego ciepła, miłości i opieki, zawsze prześladowało ją przekonanie, że nie pasuje do grona najbliższych jej osób. Powód? Została adoptowana, a indiańskie geny sprawiają, że wyraźnie odróżnia się od rodziców i rodzeństwa. Przez tę inność uważa za konieczne dostosowywanie się do otaczającego świata. Choć całkiem nieźle udaje się jej dopasować do rzeczywistości, w której żyje, ciągle dręczą ją pytania o jej prawdziwą tożsamość. Tym rozterkom egzystencjalnym nie pomagają też dziwne omamy. Natalie nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, że owe halucynacje oraz niespodziewane pojawienie się Beau wywrócą jej życie do góry nogami.
      Perypetie Natalie, jak i ona sama, nie przedstawiają się zbyt interesująco. Jej rozterki są przytłaczające, znajomość z tajemniczą Babcią - nudna, relacja z Beau - dosyć nijaka, indiańskie wzmianki, które zazwyczaj bardzo lubię - pozbawione jakiegokolwiek klimatu. Cała jej historia jest sztucznie rozbudowana (pewne kwestie są zbyt obszernie opisywane) zaś niektóre zagadnienia na siłę okraszane dramaturgią. Jedynym wątkiem z nią związanym, który uważam za najciekawszy (również w kontekście całości książki), jest jej bolesne rozstanie z Matt'em. Ta opowieść nie stanowi jednak obszernej części na tle całej fabuły, dlatego też nie wpływa znacząco na moją ocenę Natalie, którą w efekcie postrzegam jako przeciętną bohaterkę.

Beau Wilkes nie należy do grona osób rozpieszczanych przez życie - dorastanie w rozbitej rodzinie do budujących doświadczeń nie należy. Z tego też względu miłą odmianą okazuje się znajomość z Natalie. Łączące ich uczucie ma dla niego ogromne znaczenie. Pasują do siebie w niezwykły sposób, rozumieją się wzajemnie jak nikt inny. Beau mógłby wreszcie zacząć cieszyć się rodzącą się w jego sercu miłością, gdyby nie fakt, że groźba utraty Natalie staje się coraz bardziej realna.
           Kiedy zastanawiam się nad tym, jaką opinię miałabym wyrazić o Beau, dominującą myślą jest to, że jest on głównym bohaterem jedynie w teorii, w praktyce zaś zakwalifikowałabym go raczej do grupy postaci drugoplanowych. Skąd takie wrażenie? Cóż, całość historii jest po prostu zdominowana perypetiami Natalie. Niestety. Beau jest tu właściwie tylko dodatkiem, tłem które ma być pomocne w wyjaśnianiu pewnych nietypowych zdarzeń dziejących się w jej życiu. Jest go tak niewiele, że trudno mi było wyrobić sobie o nim konkretne zdanie. Na podstawie tych epizodów, w których się pojawia, mogę stwierdzić, że był całkiem sympatyczną osobą. Miał też zadatki na postać, która mogłaby bardziej przykuć uwagę, jednak nie było to możliwe przy tak dominującej roli Natalie. Efekt jest więc taki, że Beau wspiął się na poziom bohatera neutralnego, którego potencjał został skutecznie stłamszony przez autorkę, która chyba zapomniała, że obok głównej bohaterki powinien być też (w praktyce, a nie tylko w teorii) główny bohater. 

Najważniejszą postacią drugiego planu jest Matt Kincaid, były chłopak Natalie, który mocno przeżywa ich rozstanie. Wyżej wspominałam już o wątku z jego udziałem. Okazał się on najciekawszy dzięki Matt'owi, dzięki jego emocjom, które towarzyszyły zerwaniu z Nat.
      Poza Matthew mamy tu jeszcze Megan, genialną przyjaciółkę głównej bohaterki oraz adopcyjną rodzinę Natalie, która w żaden sposób nie dawała jej odczuć,  że nie płynie w nich ta sama krew - sympatyczni ludzie.

Okładka jest dziwna, bardziej kojarzy mi się z podręcznikiem z dziedziny astronomii lub optyki niż publikacją z gatunku Paranormal/Fantasy romance. 

Podsumowując: cóż mogę rzec? Książka mnie nie zachwyciła. Jest nijaka. Wątek paranormalny jest słaby, wątek romantyczny - taki sobie. Pewien potencjał Beau i historia z Matt'em podwyższyły moją ocenę. Bez  nich „Miłość, która przełamała świat” byłaby nudna - Natalie nie byłaby bowiem w stanie zainteresować mnie swoją osobą i nietypowymi predyspozycjami. Efekt: można przeczytać, ale nie ma w tej powieści niczego, co sprawiłoby, że jej fabuła zapadnie w pamięć.

„[...] jeśli istnieje jakaś osoba, której nigdy nie chciałbym zranić ani rozczarować, to jesteś nią właśnie ty [...]”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz